05 lipca 2015

Remus Lupin będzie cierpiał

Nie zauważyłem nawet kiedy minął tydzień. Cały czas chodziłem nabuzowany, nie potrafiąc się skupić na niczym. Doszło do tego, że w swoim roztargnieniu dwukrotnie nie przyszedłem na lekcje, a na starożytnych runach zamiast przetłumaczyć je na „Centaury są waleczne i mają swój honor”, przełożyłem je jako „Centaury są mleczne i mija je humor”, przyprawiając profesor Babbling o taki napad śmiechu, że nie była w stanie uspokoić się do końca lekcji. Kilka takich sytuacji zdarzyło mi się również na innych zajęciach. Na zaklęciach nieświadomie wyczarowałem zbyt duży strumień wody, który swoją siłą zrzucił Flitwicka z katedry, ale całe szczęście nie dał mi szlabanu za ten niezapowiedziany prysznic. Co było przyczyną mojego rozdrażnienia i ogarniającej mnie wściekłości? No właśnie, co?
                   Mógłbym wszystko zwalić na to co wydarzyło się między mną, a Ann. Nikt tak nie wkurwiał jak Clark. Drugiej takiej skończonej suki ze świecą szukać. Zresztą, kto chciałby mieć z kimś jej pokroju do czynienia. Fakt byłem potwornie wściekły po naszym małym, niemiłym starciu, ale już dawno nauczyłem się opanowywać moje gniewne uczucia wobec Clark, a przynajmniej starałem się to robić. Rzecz jasna moje starania często kończyły się fiaskiem, bo jak tu wytrzymać z kimś takim? Jednak to nie ona doprowadzała mnie do wściekłości…
                   Poznałam kogoś i wydaje mi się, że to coś poważnego, tak oznajmiła mi Mary kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Swoją drogą aż dziwne, że będąc razem w jednym domu wcześniej nie było dnia żebyśmy na siebie kilkakrotnie nie wpadli, a od naszego rozstania (które formalnie nie było rozstaniem, bo nie byliśmy przecież razem) przez następne trzy dni nie uświadczyłem widoku jej osoby. Chociaż Hogwart to naprawdę ogromny zamek i prawdopodobieństwo, że przez cały czas będziemy się znajdować w dwóch różnych miejscach było ogromne. Paradoksalne, prawda? A kontynuując to dziwne zjawisko, w którym Mary pojawiała się i znikała, oczywiście musiała pojawić się znów. I to w wielkim stylu, nie ma co! Było to w sobotę. Wstaliśmy stosunkowo wcześnie, biorąc pod uwagę najwspanialszy dzień tygodnia i postanowiliśmy zając miejsce przy kominku. Było to strategiczne miejsce Pokoju Wspólnego wierzy Gryffindoru. Trzyosobowa kanapa i dwa fotele stały w idealnej lokalizacji, by siedząc na nich swobodnie spoglądać na całe pomieszczenie. Siedzieliśmy w czwórkę wygodnie, oczekując aż dosiądą się do nas dziewczyny. Właściwie mnie zależało na obecności jednej, bo resztę to miałem całkowicie gdzieś, a nawet głębiej. I faktycznie pół godziny później Gryfonki z szóstego roku dołączyły do nas, a zaraz po nich inni uczniowie zaczęli się wyczołgiwać ze swoich nor.
- Ann, skarbie, jesteś chora? – spytał słodko Łapa, nachylając się do Clark, która prychnęła jak rozjuszona kotka.
- Nie wiem o co ci chodzi, Black.
- Jest już prawie dziewiąta, a ty nie posłałaś Luniowi ani jednego spojrzenia. To wręcz nierealne!
- Gdyby ten skończony kretyn, był mnie wart to być może spojrzałabym na niego. – oświadczyła butnie, krzyżując ręce na piersi. Wszyscy dookoła byli strasznie zdziwienie i w sumie to oczywiste. Przez ostatnie dwa lata Clark nieustannie starała się mnie poderwać na wszelkie możliwe sposoby. A tu teraz nagle, ku mojej ogromnej radości, zmieniła zdanie i uważa, że nie jestem jej wart.
- Nigdy nie usłyszałem z twoich ust nic milszego, Clark. – odezwałem się głosem przesyconym jadem. A Syriusz syknął tak, jak to się robi, kiedy ktoś mówi coś wyjątkowo okrutnego. Reakcja pozostałych była taka sama, zaniemówili. Bo chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że relacje między mną, a Ann nie są zbyt przyjazne, to nigdy nie byłem wobec niej aż tak wstrętny. – Usłyszeć taki komplement, no, no…
- Chcesz, żebym powiedziała wszystkim co wydarzyło się między nami? – spytała z taką satysfakcją, jakby miała na mnie jakiegoś haka. Myślała pewnie, że będzie to dla mnie coś tak wstydliwego, że zrobię wszystko, żeby zachować to między nami.
- Śmiało, Clark. To tylko udowodni jaka z ciebie jest dziwka. – Uśmiechnąłem się wesoło i rozłożyłem się wygodnie na siedzisku. Ann spojrzała na mnie z takim oburzeniem jakbym właśnie uderzył ją w twarz, a reszta naszych znajomych przysłuchiwała się naszej wymianie zdań z ciekawością, spoglądając to na mnie, to na Clark. – I co, mina zrzedła? Nie chcesz się pochwalić? Nie chcesz opowiedzieć o tym jak zwabiłaś mnie do starej sali transmutacji i czekałaś na mnie tylko po to, żeby zrzucić przede mną swoje tanie łachy? Byłaś tak zazdrosna o Mary, że nie mogłaś się powstrzymać i próbowałaś się ze mną bzyknąć za wszelką cenę. Jesteś żałosna…
                   Moja wiktoria była już blisko, tak blisko, że byłem w stanie ją wyczuć. Satysfakcja z tego, że upokorzyłem Ann na oczach tych wszystkich ludzi, których zdanie dla niej było coś wartę, była ogromna. Nic nie mogło tego zmienić. Nic, nawet karcące spojrzenie Lily, która spoglądała na mnie, leżąc przytulona do Jamesa. Nie wiem czemu, ale ten widok również mnie wkurzył. Jednak to był dopiero początek, bo właśnie w tym momencie, gdy dziewczyna, której nie znosiłem czerwieniła się ze złości, a moi przyjaciele trwali nadal w nieudanym związku, do Pokoju Wspólnego weszła pewna para. Wyglądali na tak zakochanych, tak szczęśliwych, że złość jaką odczułem była jeszcze większa niż mógłbym sobie wyobrazić.
                   Tak, dokładnie tak. Właśnie w tym momencie ujrzałem Mary McDonald i Sturgisa Podmore’a. Razem. Obejmował ją ramieniem w sposób, który jasno dawał do zrozumienia, że są kimś więcej niż znajomymi. Ona śmiała się perliście i spoglądała mu w oczy w ten sposób w jaki patrzy osoba bezgranicznie zakochana. Czemu mnie to tak wkurzyło? Nie wiem i chyba nawet nie chcę wiedzieć. Po prostu wstałem, ze złością kopnąłem w kanapę i kulejąc na bolącą od uderzenia nogę, wyszedłem.
***
                   Pierwsza myśl:  Co się stało?
                   Druga myśl: Gdzie poszedł Remus?
                   Trzecia myśl: Co Mary robi ze Sturgisem?
                   Czwarta myśl: Czemu do jasnej cholery wszystko musisz przemyśleć zanim zaczniesz działać?
                   Piąta myśl: Znajdź go, Lily!
                   Remus miał niewątpliwy talent do ukrywania się. Znalezienie go graniczyło z cudem, jeśli akurat uparł się i chciał pozostać w swoim schronieniu. Ale zdążyłam go poznać przez te sześć lat, które spędziliśmy razem, żyjąc jak rodzeństwo. Znałam większość jego miejsc, w których zwykł się chować, gdy nie potrafił zapanować nad tym co działo się dookoła niego.
                   James spojrzał na mnie krzywo, kiedy zsunęłam jego ramię ze swojej nogi i wstałam. Ostatnio często się denerwował, gdy robiłam coś innego niż dotykanie go. Tak, Jim miał jakąś dziwną potrzebę by ciągle go dotykać, a kiedy przez jakiś czas chciałam nacieszyć się przestrzenią intymną, on robił się nerwowy. Nie było między nami tak jak dawniej. Bałam się dać mu szansę, ale kiedy już się przełamałam – nie żałowałam. Naprawdę byłam z Jamesem szczęśliwa i mimo wszystko nadal wierzę w to, że możemy być razem.
                   Otrząsnęłam głowę, a rude włosy wleciały mi do oczu. Teraz nie to było ważne, liczył się Remus, któremu najwidoczniej nie układało się w życiu, tak samo jak mi. Tylko gdzie tym razem go wywiało? Przystanęłam tuż za wrotami, które prowadziły do zamku, a delikatny wiosenny wiatr sprawił, że gęsia skórka pojawiła się na moim ciele. Lupin musiał być gdzieś na błoniach. Moja intuicja mówiła mi dokładnie, że jest gdzie poza murami szkoły.
- Remus! – zawołałam, chociaż doskonale wiedziałam, że nie odpowie. Teraz będzie upierał się, że chce zostać sam, mimo że oboje doskonale wiemy, że to ostatnia rzecz jakiej chce i najbardziej potrzebuje w życiu drugiego człowieka. Zbyt często to ja musiałam być tym drugim człowiekiem. Nie żeby mi to przeszkadzało, Remus jest mi bardzo bliski i uwielbiam jego towarzystwo, ale wydaje mi się, że reszta Huncwotów powinna przestać myśleć o kawałach i zając się trochę swoimi problemami. Tyle, że jedną z głównych zasad Huncwota jest brak jakichkolwiek dorosłych problemów. A zgodnie z nią ani James, ani Syriusz, ani Peter nie mają zamiaru przejmować się niczym co wiąże się z jakąkolwiek emocjonalną dorosłością, a biedny Remus jako jedyny wyłamuje się z tych rygorystycznych reguł. Swoją drogą zabawne, że ta czwórka która łamie wszelkie zasady stworzyła z tuzin, a może nawet i więcej punktów, formujących się w kodeks Huncwota.
                   Tafla czarnej wody marszczyła się nieznacznie niedaleko brzegu, tak jak to ma w zwyczaju gdy ktoś wrzuca do niej niewielkie kamyki. Ruszyłam śmiało w  tamtą stronę, czując że właśnie to miejsce Remus wybrał na swój schron i tam go znajdę.
- Remusie? – odezwałam się cicho, zaglądając za wielki głaz, który w letnie dni dawał nam cień. Lupin opierał się o niego, a w ręce trzymał kamyk, który po chwili wrzucił z impetem do wody. – Dobrze się bawisz?
- Świetnie. – prychnął, biorąc do ręki kolejny kamień. – Dawno nie byłem w tak szampańskim nastroju, Lil.
- Co się dzieje?
- Clark mnie wkurwia. – odpowiedział, kiedy usiadłam obok niego. Pokręciłam przecząco głową, wszyscy doskonale wiedzieli, że nawet Ann nie jest w stanie wyprowadzić Remusa z równowagi i sprawić, że będzie w takim stanie.
- Nie kłam, Remusie. – powiedziałam, a on uniósł wysoko brew. – Znaczy, wiem że nie przepadasz za Ann, ale chodzi o coś więcej. Znam cię, Lupin…
- Lily, uwierz mi, że to nie jest wcale takie ważne i nie musisz się tym przejmować. – stwierdził, a  ja spojrzałam na niego wyzywająco. Chyba nie był taki głupi, żeby myśleć, że uwierzę w coś takiego.
- Dobra, to może inaczej… Co Mary robiła ze Sturgisem? – spytałam przyglądając mu się uważnie, a on zmarszczył brwi w momencie, gdy usłyszał te dwa imiona. To oznaczało, że trafiłam! – Myślałam, że ty i ona, no wiesz…
- Stwierdziła, że się zakochała. – mruknął, krzyżując ręce na piersi i wciągając głośno powietrze. – No i to tyle…
- Merlinie, tak mi przykro! Musi ci być strasznie ciężko, bo przecież ty…
- Lil, chyba nie myślisz, że jestem w niej zakochany? – przerwał mi nagle, a ja zamilkłam. Głupio było się przyznać, ale żywiłam nadzieję, że Mary McDonald będzie tą dziewczyną, którą Lupin pokocha i to ze wzajemnością. Oczywiście Remus mówił mi, że żadne z nich nie chce się angażować, ale ja również miałam takie zamiary wobec Jamesa i wiedziałam, że w ich przypadku też doszłoby do zbliżenia emocjonalnego. W sumie byłam pewna, że Remus i ona coś… ten teges.
- Ale nic do niej nie czujesz, Remi?
- Jeżeli liczysz na miłosne wyznania, to idź do kogoś innego, Lily. Mary mi się podoba, pociąga mnie i zajmowała pewne miejsce w moim życiu, to chyba jasne, że jakoś odczułem to, że woli być z kimś innym. Mogliśmy się bzykać, dobrze razem bawić, ale to nie miłość, Lil.
- Więc dlaczego tak się wściekasz?
- Byłem wobec niej szczery. Zawsze. I chciałbym, żeby powiedziała mi, że to Podmore, że to do niego coś czuje. Zwłaszcza, że Sturgis jest moim dobrym kolegą. – Uderzył pięścią w ziemię i warknął groźnie. – Do tego jeszcze ta przeklęta Clark. Czego ona ode mnie chce? Czy naprawdę jest taka tempa, żeby zrozumieć, że nic do niej nie czuje i nie dotknął bym jej nawet kijem od miotły?
- Remi, wiesz, że wszystko się ułoży, prawda? – spytałam, łapiąc go za ramię. Chciałam, żeby wyrzucił wszystko z siebie, żeby dał upust emocjom. Wiedziałam doskonale, że wściekły Remus jest mniej groźny dla samego siebie niż wściekły wilkołak, a pełnie miała być już za niecałe dwa tygodnie.
***
                   Ann Clark była moją najlepszą przyjaciółką od kiedy ja i Lily przestałyśmy być ze sobą nierozłączne, ale była również jedną z osób, które mnie przerażały. Blondynka była doskonałą aktorką i nigdy nie pokazywała swojej prawdziwej twarzy większej publice, dowiedziałam się tego dopiero niedawno. To co Ann czuła do Lunatyka, można śmiało porównać z tym co James czuł do Lily, tyle, że Clark nigdy nie udało się zbliżyć do Remusa. I może to było najgorsze i nie pozwalało jej sobie odpuścić? Wiem, z resztą jak wszyscy, że Ann od najmłodszych lat dostawała wszystko co chciała, a gdy tak się nie stało, działy się złe rzeczy. Dlatego krótka wymiana zdań między nią, a Lupinem, sprawiła, że musiałam cierpliwie znosić wybuch agresji Ann w dormitorium.
- I co zamierzasz zrobić? – spytałam cicho, bojąc się, że ją bardziej rozwścieczę.
- Nie wiem, ale ten gnojek nigdy mnie nie dotknie. Nie zasłużył na to!
- Skoro ani ty, ani on nie chcecie, to może warto byłoby sobie odpuścić?
- Odpuścić? O nie, Dorcas! Ja tego tak nie zostawię, on musi cierpieć. – Tupnęła mocno nogą i rozejrzała się dookoła, jakby szukała czegoś, czym mogłaby skrzywdzić Lupina. – Uderzę w jego czuły punkt, a on pożałuje, że mnie odrzucił.
- Ale Rem…
- Nie wymawiaj jego imienia przy mnie! – wrzasnęła Clark, gromiąc mnie spojrzeniem.
- Dobra, dobra… Chodzi mi o to, że on nie ma czułego punktu, a przynajmniej nic nie przychodzi mi do głowy… W sumie jemu zależy tylko na chorej matce i przyjaciołach. – Ann nagle się zatrzymała i otworzyła szerzej oczy. Nie zwiastowało to nic dobrego, bo chyba właśnie podsunęłam jej pomysł. – O czym teraz myślisz?

- Już wiem jak to zrobić. Wiem jak sprawić by życie Lupina się rozpadło na strzępy. Remus Lupin będzie cierpiał…