Kamienne korytarze, przyozdobione
pochodniami, średniowiecznymi zbrojami i obrazami z każdej epoki, mogły wydawać
się wszystkim straszne, jednak dla mnie były one przyjazne. Pamiętam momenty
gdy zdesperowany rozmawiałem z postaciami z portretów, które opowiadały mi o
kolejnych pokoleniach uczących się w Hogwarcie. Najmniej z wszystkich lubiłem
Grubą Damę, no może ser Cadogan był gorszy. Niestety miałem tą nieprzyjemność
widywać ją kilka razy dziennie i niejednokrotnie wysłuchiwać jej arii
operowych, które wychodziły jej dość kulawo, żeby nie powiedzieć gorzej. Byłem
zawsze miły i taktowny, z uśmiechem przylepionym na twarzy prawiłem jej
komplementy, a ona rumieniąc się otwierała przejście do Pokoju Wspólnego. Tak
było też tym razem gdy z wytęsknieniem wracałem ze skrzydła szpitalnego. Całe
szczęście udało mi się szybko dostać do świątyni Gryfonów. Pokój Wspólny był
sporym pomieszczeniem, który tracił na swojej wielkości przez liczne rupiecie,
które się w nim znajdywały. W Gryffindorze było około dziesięć osób na każdym
roku, więc trzeba było zapewnić miejsca siedzące dla wszystkich, no dla
znaczącej części uczniów. Dekoracja w czerwono-złotych odcieniach ozdabiała
ściany, okna, podłogę i meble, co mogło by się wydać przesadne i mdłe, ale w
tym wypadku było to jak najbardziej przyzwoite i sprawiało, że pokój był
przytulny. Naszym ulubionym miejscem była długa kanapa naprzeciwko kominka, w
którym zawsze wesoło skakały płomienie, wręcz muskając nas i grzejąc. Wtedy moi
przyjaciele również tam siedzieli. Podszedłem do nich wesoło, ku mojemu
zdziwieniu panowała tam grobowa cisza. Nie było to normalne, to było okropnie
dziwne. Zazwyczaj słychać było piski dziewczyn, głęboki i uwodzicielski śmiech
Jamesa, chrumkanie Petera albo przypominające szczekanie psa odgłosy Syriusza.
- Cześć i
czołem! – zawołałem wesoło do wszystkich i podszedłem do przyjaciół.
Machnięciem różdżki przywołałem fotel, który stał nieopodal, żeby nie robić
większego ścisku na kanapie, na której siedziała Lily, Ann, Dorcas, Syriusz i
James. Na dywanie siedziała Alice i Peter, którzy najwidoczniej tak jak ja
woleli usiąść swobodnie.
- Wróciłeś
od mamy? – zapytała słodkim głosem Ann i zatrzepotała rzęsami.
- Co.. Tak,
tak… Przed chwilą wyszedłem z kominka MC. – odpowiedziałem szybko. Ann, Dor i
Ali nie wiedziały o mojej przypadłości i tak jak większość uczniów były
przekonane, że co miesiąc jeżdżę do chorej matki. Był to pomysł Dumbla, który
był mistrzem w knuciu intryg. No dobra źle to zabrzmiało, ale był niezwykle
pomysłowy. To on wymyślił Wrzeszczącą Chatę, straszące tam duchy, Wierzbę
Bijącą i wszystko co było potrzebne, żeby moja tajemnica nie wyszła na jaw. –
Działo się coś ciekawego?
- Nic. –
mruknął naburmuszony James, odsuwając się od Evans. Spojrzałem pytająco na
Blacka, który bezgłośnie powiedział „Znowu.”
i wywrócił teatralnie oczyma. Od razu pojąłem o co chodzi, było to do
przewidzenia. Lilka uległa jamesowym podrywom w wakacje i od tego czasu byli
oficjalnie razem. Wszyscy pokładali nadzieję, że wraz z dniem, w którym zostaną
parą ich kłótnie ucichną, jednak było na odwrót. Ich ciągłe sprzeczki nasiliły
się. Osoby, które uważały, że Ruda i Rogacz są dla siebie stworzeni również
zaczęli w to wątpić. Spojrzałem na Lily, była smutna, zawsze gdy coś ją trapiło
przygryzała delikatnie dolną wargę i obejmowała się ramionami.
- Oh dajcie
spokój! Na pewno się coś działo! – zawołałem radośnie, licząc na jakieś
rozluźnienie atmosfery.
- Naprawdę
nic się nie działo, Remi. – westchnęła Lily i spojrzała na mnie smutno.
Zrezygnowałem z jakichkolwiek prób podratowania rozmowy, której i tak nie było.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę, wpatrując się w milczeniu w płomienie, które już
dogasały.
- Wiecie co…
jutro mamy trening, może pójdziemy już spać. – powiedział Łapa, ziewając, a
Rogacz kiwnięciem głowy przyznał mu rację i wstał bez pożegnania. Za nim
poszedł Syriusz i Peter, a ja ociągając się wstałem z fotela.
- My też się
będziemy zwijać. – postanowiła Alice i zerwała się na równe nogi.
- Tak,
jestem już strasznie zmęczona. – zgodziła się z nią Dorcas i skierowała się od
razu do dormitorium. Ann podeszłą do mnie i bez uprzedzenia pocałowała w
policzek i to tak niebezpiecznie blisko ust.
- Dobranoc,
Rmusie. – zaszczebiotała słodko i poszła za przyjaciółką, kręcąc biodrami.
Pokiwałem z niedowierzeniem głową.
- Idziesz,
Lil? – spytała Alice, a Evans pokręciła głową. – Jak tam sobie chcesz. Do
jutra, Lunatyku!
- Dobranoc.
– pożegnałem dziewczynę i przysiadłem się do Rudej, gdy tylko Parker zniknęła
na schodach. – Teraz możesz powiedzieć o co poszło.
- Naprawdę
nie chcę o tym rozmawiać. – powiedziała i zaprzeczając sama sobie przygryzła
wargę.
- Oh jasne,
że chcesz! Przecież cie znam… nie potrafisz zbyt długo tłamsić w sobie uczuć. –
zauważyłem i na zachętę dałem jej delikatnego kuksańca w bok. – No zwierz się
wujkowi Remusowi ze swoich miłosnych porażek.
- Porażek… -
prychnęła. – Ten związek to jedna wielka porażka. W co ja się dałam wpakować? On
nie rozumie co to jest prawdziwy związek, zaufanie, wspieranie się nawzajem.
Dla niego bycie z kimś to tylko i wyłącznie pokazówka i pieprzenie się.
- Oho… panno
Evans! Jest pani prefektem, nie powinna się pani tak wyrażać. – oznajmiłem
tonem godnym McGonagall, a Lily spojrzała na mnie z politowaniem. – Co się dokładnie stało?
- Dzisiaj na
śniadaniu nie chciałam się z nim całować, bo według mnie nie o to w tym
wszystkim chodzi. On oczywiście chciał się popisać. – westchnęła rozżalona. –
Później gdy byliśmy sami w waszym dormitorium, stwierdził, że skoro nie
chciałam wtedy to muszę tu i teraz, no i… zaczął się do mnie dobierać.
- To
nieciekawie. – stwierdziłem i zmarszczyłem czoło. Nie podobało mi się takie
zachowanie Jamesa, nie powinien tak traktować Lilki.
-
Odepchnęłam go i przyszłam tutaj, a on jest teraz wielce obrażony. I jak zawsze
to ja jestem ta zła. – mruknęła dość niewyraźnie i odchyliła głowę do tyłu,
przymykając oczy. – Czasami chciałabym, żeby ta farsa się skończyła.
- To ją
skończ. – zaproponowałem, nie widząc innego logicznego wyjścia.
- Nie mogę.
– zbuntowała się Ruda, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. – Przecież jak z nim
zerwę to wszystko pójdzie na mnie. James nie będzie się do mnie odzywał, a wraz
z nim Syriusz i Peter, a kontakt z Dor i Ann zmniejszy się do minimum. Chcesz,
żebym została sama?!
- Kobiety…
Nigdy was nie rozpracuje. – westchnąłem i pokręciłem głową, a Lily zaśmiała
się. – No właśnie skoro już o tym mowa. Co znowu odbija Ann?
- Podobasz
jej się. – stwierdziła Lil, wzruszając ramionami, a ja osunąłem się na kanapie.
- Nie
mogłabyś jej tego jakoś wyperswadować? – spytałem błagalnie, a Lily zaczęła się
śmiać. Niedługo później i ja przyłączyłem się do niej. Spędziliśmy jeszcze
dłuższą chwilę śmiejąc się z różnych sytuacji aż w końcu postanowiliśmy udać
się do swoich łóżek. Na pożegnanie powiedziałem jej jeszcze: - Nie będę ci
mówił co masz robić, ale nie przejmuj się tym wszystkim. W końcu i tak wszystko
skończy się dobrze.
Jednym z najbardziej denerwujących dźwięków z
pewnością był skrzek budzika o poranku, który obudził mnie w sobotę. Ku
wszelkiemu zdziwieniu nie był to mój budzik, a Rogacza. Kiedy otworzyłem oczy,
a nie było to łatwe, bo powieki za sprawą grawitacji z opadały z powrotem,
James stał już ubrany przy łóżku. Przetarłem zaspane ślepia i podniosłem się do
pozycji siedzącej.
- Która
godzina? – spytałem, ziewając jednocześnie poczym przeciągnąłem się szeroko,
czując jak coś niebezpiecznie strzyka mi w karku.
- Ósma, za
niecałą godzinę mamy trening. – oznajmił Rogacz i nałożył na nos swoje
kanciaste okulary. Mówiąc „my” miał
na myśli siebie i Syriusza, bo oni z całej naszej paczki grali w drużynie
quidditcha. Byli naprawdę dobrzy, dawali w ten sport sto procent siebie,
czerpali mnóstwo satysfakcji no i oczywiście zdobywali liczne laury. Zazwyczaj
dziewczyny, a czasami również i ja, chodziliśmy na trybuny, żeby oglądać ich
treningi. Spojrzałem na przyjaciela, który właśnie mierzwił włosy przed
lustrem. – Psiarnia bierze prysznic.
- Mamy
dzisiaj jakieś święto? – spytałem, podnosząc jedną brew do góry, a James,
najwidoczniej widząc moją minę w lustrze, parsknął śmiechem. Była to przykra
prawda, bo niestety Black wyznał ideologie hektolitrów perfum, niż tradycyjnego
mydła. Odgarnąłem przydługawe włosy z czoła i westchnąłem: - Ty i Lily…
- Nic nie
mów! Nie było sprawy… Zawaliłem, dzisiaj ją przeproszę. – oznajmił stanowczo
James i jakby na potwierdzenie swoich słów uderzył pięścią w otwartą dłoń.
- To dobrze.
– zauważyłem i zacząłem się ubierać. Chwilę zajęło zanim wszyscy skorzystaliśmy
z łazienki i doprowadzili do jakiegokolwiek stanu używalności. Zeszliśmy do
Pokoju Wspólnego gdzie spotkaliśmy się z dziewczynami. Od kiedy Lily i James
się spotykali zawsze tak było. Ann niestety zbyt wylewnie się ze mną
przywitała, a ja nie mogłem powiedzieć prawdę mówiąc nic, bo nie chciałem jej
urazić. Zeszliśmy na śniadanie i ulokowaliśmy się w naszym stałym miejscu, na
końcu stołu Gryfonów. Już w pierwszej klasie tam usiedliśmy. Jak to Łapa
powiedział: „Żebyśmy byli jak najdalej od
podejrzliwych spojrzeń profesorów.” Nie sprawdziło się to. I tak zawsze
wiedzieli, że jeżeli jest coś nie tak, to jest nasza sprawka. Rogacz, tak jak
powiedział, przeprosił Lily i pozornie wszystko znowu było w porządku. Śniadanie
zawsze było naszą ulubioną porą dnia, no przynajmniej moją. Siedzieliśmy
wspólnie razem, śmialiśmy się, opychaliśmy jedzeniem, to był jedyny moment w
ciągu dnia, gdy zawsze byliśmy razem.
Około dziewiątej wraz z komendą
Jamesa wszyscy wstali od stołu. Drużyna Gryfonów od zawsze łączyła w sobie
najlepszych uczniów. Zazwyczaj byli nie tylko zdolni, ale także niezwykle
urodziwi, charyzmatyczni, inteligentni, przyciągali do siebie ludzi. Nic więc
dziwnego, że razem z nami swoje śniadania pozostawiła spora grupa innych
domowników.
- To ja idę
do biblioteki. – oznajmiłem kiedy znaleźliśmy się w sali wejściowej.
- No co ty,
Lunio! Nie wygłupiaj się! – oburzył się Łapa, a ja roześmiałem się.
-
Zapomniałeś, że musze nadrobić prawie cały tydzień? – spytałem i bez słowa
zacząłem wspinać się po schodach. Lubiłem szkolną bibliotekę, przywodziła mi na
myśl wspomnienie gabinetu ojca. Zawsze był wypełniony książkami, aż po sam
sufit i wypełniał go ten sam zapach co hogwardzką oazę spokoju i ostatniej
nadziei przed egzaminami. Moim ulubionym miejscem był stolik w kącie tuż przy
dziale ksiąg zakazanych. Było tam nad wyraz cicho i spokojnie, rzadko kiedy
ktoś tam zaglądał. Usiadłem właśnie z książką od zaklęć i zatopiłem się w
lekturze, która nie należała do najciekawszych. Nauka formułek i skutków
ubocznych, była najnudniejszą częścią magii, jednak była niezbędna.
- Mogę się
dosiąść? – usłyszałem nad głową miły głos. Spojrzałem do góry, stała przede mną
ładna blondyneczka z kręconymi włosami, brązowymi oczami i zaróżowionymi
policzkami. Trzymała w dłoniach grubą książkę, a przez ramie miała przewieszoną
skurzaną torbę z godłem mojego domu. Była to Mary McDonald. Tak naprawdę
poznałem ją w zeszłym roku, kiedy banda Ślizgonów postanowiła przetestować na
niej Zaklęcie Niewybaczalne. Pamiętam wtedy, że włóczyliśmy się po zamku z Mapą
Huncwotów i spostrzegliśmy pewne zamieszanie na błoniach. Mary była nam
niezmiernie wdzięczna. Ja jej również, ponieważ od tamtego czasu zmieniła się
nieodpoznania. Dawniejsza brzydula w okularach i kucykach różniła się z tą nową
Mary, niczym piekło i niebo.
- Jasne,
siadaj! – odpowiedziałem z uśmiechem i zrobiłem jej miejsce obok mnie. Usiadła
na krześle, założyła nogę na nogę i zaczęła czytać. Starałem się wrócić do
przerwanej czynności, ale obecność Mary strasznie mnie rozpraszała. Co chwile
spoglądałem na nią, a gdy już odrywałem od niej wzrok, to czułem jak mi się
przygląda. Nie wiedziałem czy rzeczywiście przyszła tam tylko się uczyć czy
może przyszła tam po coś więcej. Mary westchnęła i wypięła pierś do przodu.
Przekląłem w myślach, to była idealna chwila na szybką analizę sytuacji. Mary
robiła to samo co Ann, tyle że o wiele, wiele, naprawdę wiele mniej nachalnie.
Z jednej strony ładna blondynka, której odmawiałem na każdym kroku, z drugiej
ładna blondynka, która na mnie jakoś podziałała. Obu chyba się podobałem, a z
wyglądu one podobały się mnie. Ann była tylko ładna, a Mary… no cóż, mieliśmy
bardzo podobne charaktery. Tak mi się wydawało. „A może warto byłoby zaryzykować?” – pomyślałem, ale kompletnie nie
wiedziałem jak to zrobić. Zazwyczaj moje podrywy kończyły się tym, że
dziewczyny stwierdzały, że jestem słodki i uroczy w swojej nieporadności. Nie
chciałem być tak odbierany. Oparłem się o stół tak, żeby móc na nią patrzeć.
- Krępujesz
mnie. – stwierdziła, rumieniąc się uroczo. Podobało mi się to i naprawdę
podbudowało mnie to wszystko.
- I dobrze,
ślicznie się czerwienisz. – zauważyłem, starając się mówić zmysłowym głosem.
Mary odgarnęła włosy i spojrzała na mnie kusząco. Patrzyłem prosto w jej
brązowe oczy, próbując ją jakoś sprowokować. Zacząłem się do niej zbliżać, by
po chwili złożyć na jej ustach delikatny pocałunek. Nie odsunęła się!
Pocałowałem ją namiętniej, a ona oddała pocałunek. Zarzuciła mi ręce na szyje,
a ja nie przerywając przyjemności oplotłem ją ramionami. Przylgnęła do mnie i
usiadła na moich kolanach okrakiem. Zanurzyła swoje dłonie w moich włosach, a
ja zacząłem poznawać jej ciało kawałek po kawałku. Całowaliśmy się bez przerwy,
tak że zaczęło brakować mi tchu. Podniosłem ją, przyciskając ją do siebie i
posadziłem na parapecie, przy którym siedzieliśmy, tak, żeby jej twarz była na
wysokości mojej.
- Nie
wiedziałam, że jesteś taki porywczy. – wysapała i przygryzła delikatnie dolną
wargę.
- Ty tak na
mnie działasz. – powiedziałem i po raz kolejny wpiłem się w jej usta.
Całowaliśmy się jeszcze długo i namiętnie. W końcu zmęczeni zaprzestaliśmy.
Zaczęliśmy się doprowadzać do porządku, poprawiłem koszulę, która i tak była
już wygnieciona, a Mary rozczesywała swoje długie włosy. Była cała czerwona i
ciągle miała nierówny oddech, tak jak i ja. Dziewczyna bez słowa wzięła torbę i
razem opuściliśmy bibliotekę, próbując ignorować pytające spojrzenie
bibliotekarki. Przystanęliśmy przy zakręcie, nikogo nie było widać. – To było
naprawdę miłe.
- Musimy to
kiedyś powtórzyć, ale niech to będzie nasz mały sekret. – szepnęła i pocałowała
mnie krótko w usta. Później sam wróciłem do dormitorium, położyłem się na łóżku
myśląc o tym co przytrafiło mi się tego dnia. Nie wiem ile tak leżałem, ale
wkrótce przyszli chłopacy.
- Jak ci
minął poranek, Remi? – zagadnął mnie Black.
- Cudownie.
– odpowiedziałem z uśmiechem.
__________________________________________
Przed Wami drugi rozdział, który jest udekorowany kilkoma gifami. Fajnie to wygląda! :) No cóż mam powiedzieć? Wkręciłem się i to całkowicie. Trzeci rozdział już się pisze, a ja mam mnóstwo planów na kolejne! Nie wiedziałem, że to tak gładko pójdzie. Myślałem, że będę musiał na bieżąco wymyślać co dalej, a tu proszę już większość fabuły mam zaplanowaną.
Cudownie. Naprawdę. Jestem bardzo ciekawa, jak dalej to rozwiniesz.
OdpowiedzUsuńTen pocałunek był niesamowity. Szczęściara a tej Mary. Mogę tylko się domyślać reakcji Ann, gdy się o tym wszystkim dowie.
Pozrawiam
PS. Zapraszam do siebie [z-pamietnika-lupina.blogspot.com] na nowy rozdział
No, no, no... Kurcze od razu tak z grubej rury! Lily i Rogacz są już razem? Rzadko się to zdarza. No i do tego to nieszczęśliwy związek! Wierzyć mi się nie chce!!! Podoba mi się relacja między Remusem, a Lily. No i ta sytuacja w bibliotece! Miodzio! Takie nieremusowate! Aż chcę więcej!!!
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział na z-pamietnika-lupina.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPozdrawiam