09 maja 2014

Cudowny poranek.

Kamienne korytarze, przyozdobione pochodniami, średniowiecznymi zbrojami i obrazami z każdej epoki, mogły wydawać się wszystkim straszne, jednak dla mnie były one przyjazne. Pamiętam momenty gdy zdesperowany rozmawiałem z postaciami z portretów, które opowiadały mi o kolejnych pokoleniach uczących się w Hogwarcie. Najmniej z wszystkich lubiłem Grubą Damę, no może ser Cadogan był gorszy. Niestety miałem tą nieprzyjemność widywać ją kilka razy dziennie i niejednokrotnie wysłuchiwać jej arii operowych, które wychodziły jej dość kulawo, żeby nie powiedzieć gorzej. Byłem zawsze miły i taktowny, z uśmiechem przylepionym na twarzy prawiłem jej komplementy, a ona rumieniąc się otwierała przejście do Pokoju Wspólnego. Tak było też tym razem gdy z wytęsknieniem wracałem ze skrzydła szpitalnego. Całe szczęście udało mi się szybko dostać do świątyni Gryfonów. Pokój Wspólny był sporym pomieszczeniem, który tracił na swojej wielkości przez liczne rupiecie, które się w nim znajdywały. W Gryffindorze było około dziesięć osób na każdym roku, więc trzeba było zapewnić miejsca siedzące dla wszystkich, no dla znaczącej części uczniów. Dekoracja w czerwono-złotych odcieniach ozdabiała ściany, okna, podłogę i meble, co mogło by się wydać przesadne i mdłe, ale w tym wypadku było to jak najbardziej przyzwoite i sprawiało, że pokój był przytulny. Naszym ulubionym miejscem była długa kanapa naprzeciwko kominka, w którym zawsze wesoło skakały płomienie, wręcz muskając nas i grzejąc. Wtedy moi przyjaciele również tam siedzieli. Podszedłem do nich wesoło, ku mojemu zdziwieniu panowała tam grobowa cisza. Nie było to normalne, to było okropnie dziwne. Zazwyczaj słychać było piski dziewczyn, głęboki i uwodzicielski śmiech Jamesa, chrumkanie Petera albo przypominające szczekanie psa odgłosy Syriusza.
- Cześć i czołem! – zawołałem wesoło do wszystkich i podszedłem do przyjaciół. Machnięciem różdżki przywołałem fotel, który stał nieopodal, żeby nie robić większego ścisku na kanapie, na której siedziała Lily, Ann, Dorcas, Syriusz i James. Na dywanie siedziała Alice i Peter, którzy najwidoczniej tak jak ja woleli usiąść swobodnie.
- Wróciłeś od mamy? – zapytała słodkim głosem Ann i zatrzepotała rzęsami.
- Co.. Tak, tak… Przed chwilą wyszedłem z kominka MC. – odpowiedziałem szybko. Ann, Dor i Ali nie wiedziały o mojej przypadłości i tak jak większość uczniów były przekonane, że co miesiąc jeżdżę do chorej matki. Był to pomysł Dumbla, który był mistrzem w knuciu intryg. No dobra źle to zabrzmiało, ale był niezwykle pomysłowy. To on wymyślił Wrzeszczącą Chatę, straszące tam duchy, Wierzbę Bijącą i wszystko co było potrzebne, żeby moja tajemnica nie wyszła na jaw. – Działo się coś ciekawego?
- Nic. – mruknął naburmuszony James, odsuwając się od Evans. Spojrzałem pytająco na Blacka, który bezgłośnie powiedział „Znowu.” i wywrócił teatralnie oczyma. Od razu pojąłem o co chodzi, było to do przewidzenia. Lilka uległa jamesowym podrywom w wakacje i od tego czasu byli oficjalnie razem. Wszyscy pokładali nadzieję, że wraz z dniem, w którym zostaną parą ich kłótnie ucichną, jednak było na odwrót. Ich ciągłe sprzeczki nasiliły się. Osoby, które uważały, że Ruda i Rogacz są dla siebie stworzeni również zaczęli w to wątpić. Spojrzałem na Lily, była smutna, zawsze gdy coś ją trapiło przygryzała delikatnie dolną wargę i obejmowała się ramionami.
- Oh dajcie spokój! Na pewno się coś działo! – zawołałem radośnie, licząc na jakieś rozluźnienie atmosfery.
- Naprawdę nic się nie działo, Remi. – westchnęła Lily i spojrzała na mnie smutno. Zrezygnowałem z jakichkolwiek prób podratowania rozmowy, której i tak nie było. Siedzieliśmy jeszcze chwilę, wpatrując się w milczeniu w płomienie, które już dogasały.
- Wiecie co… jutro mamy trening, może pójdziemy już spać. – powiedział Łapa, ziewając, a Rogacz kiwnięciem głowy przyznał mu rację i wstał bez pożegnania. Za nim poszedł Syriusz i Peter, a ja ociągając się wstałem z fotela.
- My też się będziemy zwijać. – postanowiła Alice i zerwała się na równe nogi.
- Tak, jestem już strasznie zmęczona. – zgodziła się z nią Dorcas i skierowała się od razu do dormitorium. Ann podeszłą do mnie i bez uprzedzenia pocałowała w policzek i to tak niebezpiecznie blisko ust.
- Dobranoc, Rmusie. – zaszczebiotała słodko i poszła za przyjaciółką, kręcąc biodrami. Pokiwałem z niedowierzeniem głową.
- Idziesz, Lil? – spytała Alice, a Evans pokręciła głową. – Jak tam sobie chcesz. Do jutra, Lunatyku!
- Dobranoc. – pożegnałem dziewczynę i przysiadłem się do Rudej, gdy tylko Parker zniknęła na schodach. – Teraz możesz powiedzieć o co poszło.
- Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. – powiedziała i zaprzeczając sama sobie przygryzła wargę.
- Oh jasne, że chcesz! Przecież cie znam… nie potrafisz zbyt długo tłamsić w sobie uczuć. – zauważyłem i na zachętę dałem jej delikatnego kuksańca w bok. – No zwierz się wujkowi Remusowi ze swoich miłosnych porażek.
- Porażek… - prychnęła. – Ten związek to jedna wielka porażka. W co ja się dałam wpakować? On nie rozumie co to jest prawdziwy związek, zaufanie, wspieranie się nawzajem. Dla niego bycie z kimś to tylko i wyłącznie pokazówka i pieprzenie się.
- Oho… panno Evans! Jest pani prefektem, nie powinna się pani tak wyrażać. – oznajmiłem tonem godnym McGonagall, a Lily spojrzała na mnie z politowaniem.  – Co się dokładnie stało?
- Dzisiaj na śniadaniu nie chciałam się z nim całować, bo według mnie nie o to w tym wszystkim chodzi. On oczywiście chciał się popisać. – westchnęła rozżalona. – Później gdy byliśmy sami w waszym dormitorium, stwierdził, że skoro nie chciałam wtedy to muszę tu i teraz, no i… zaczął się do mnie dobierać.
- To nieciekawie. – stwierdziłem i zmarszczyłem czoło. Nie podobało mi się takie zachowanie Jamesa, nie powinien tak traktować Lilki.
- Odepchnęłam go i przyszłam tutaj, a on jest teraz wielce obrażony. I jak zawsze to ja jestem ta zła. – mruknęła dość niewyraźnie i odchyliła głowę do tyłu, przymykając oczy. – Czasami chciałabym, żeby ta farsa się skończyła.
- To ją skończ. – zaproponowałem, nie widząc innego logicznego wyjścia.
- Nie mogę. – zbuntowała się Ruda, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. – Przecież jak z nim zerwę to wszystko pójdzie na mnie. James nie będzie się do mnie odzywał, a wraz z nim Syriusz i Peter, a kontakt z Dor i Ann zmniejszy się do minimum. Chcesz, żebym została sama?!
- Kobiety… Nigdy was nie rozpracuje. – westchnąłem i pokręciłem głową, a Lily zaśmiała się. – No właśnie skoro już o tym mowa. Co znowu odbija Ann?
- Podobasz jej się. – stwierdziła Lil, wzruszając ramionami, a ja osunąłem się na kanapie.
- Nie mogłabyś jej tego jakoś wyperswadować? – spytałem błagalnie, a Lily zaczęła się śmiać. Niedługo później i ja przyłączyłem się do niej. Spędziliśmy jeszcze dłuższą chwilę śmiejąc się z różnych sytuacji aż w końcu postanowiliśmy udać się do swoich łóżek. Na pożegnanie powiedziałem jej jeszcze: - Nie będę ci mówił co masz robić, ale nie przejmuj się tym wszystkim. W końcu i tak wszystko skończy się dobrze.
Jednym z najbardziej denerwujących dźwięków z pewnością był skrzek budzika o poranku, który obudził mnie w sobotę. Ku wszelkiemu zdziwieniu nie był to mój budzik, a Rogacza. Kiedy otworzyłem oczy, a nie było to łatwe, bo powieki za sprawą grawitacji z opadały z powrotem, James stał już ubrany przy łóżku. Przetarłem zaspane ślepia i podniosłem się do pozycji siedzącej.
- Która godzina? – spytałem, ziewając jednocześnie poczym przeciągnąłem się szeroko, czując jak coś niebezpiecznie strzyka mi w karku.
- Ósma, za niecałą godzinę mamy trening. – oznajmił Rogacz i nałożył na nos swoje kanciaste okulary. Mówiąc „my” miał na myśli siebie i Syriusza, bo oni z całej naszej paczki grali w drużynie quidditcha. Byli naprawdę dobrzy, dawali w ten sport sto procent siebie, czerpali mnóstwo satysfakcji no i oczywiście zdobywali liczne laury. Zazwyczaj dziewczyny, a czasami również i ja, chodziliśmy na trybuny, żeby oglądać ich treningi. Spojrzałem na przyjaciela, który właśnie mierzwił włosy przed lustrem. – Psiarnia bierze prysznic.
- Mamy dzisiaj jakieś święto? – spytałem, podnosząc jedną brew do góry, a James, najwidoczniej widząc moją minę w lustrze, parsknął śmiechem. Była to przykra prawda, bo niestety Black wyznał ideologie hektolitrów perfum, niż tradycyjnego mydła. Odgarnąłem przydługawe włosy z czoła i westchnąłem: - Ty i Lily…
- Nic nie mów! Nie było sprawy… Zawaliłem, dzisiaj ją przeproszę. – oznajmił stanowczo James i jakby na potwierdzenie swoich słów uderzył pięścią w otwartą dłoń.
- To dobrze. – zauważyłem i zacząłem się ubierać. Chwilę zajęło zanim wszyscy skorzystaliśmy z łazienki i doprowadzili do jakiegokolwiek stanu używalności. Zeszliśmy do Pokoju Wspólnego gdzie spotkaliśmy się z dziewczynami. Od kiedy Lily i James się spotykali zawsze tak było. Ann niestety zbyt wylewnie się ze mną przywitała, a ja nie mogłem powiedzieć prawdę mówiąc nic, bo nie chciałem jej urazić. Zeszliśmy na śniadanie i ulokowaliśmy się w naszym stałym miejscu, na końcu stołu Gryfonów. Już w pierwszej klasie tam usiedliśmy. Jak to Łapa powiedział: „Żebyśmy byli jak najdalej od podejrzliwych spojrzeń profesorów.” Nie sprawdziło się to. I tak zawsze wiedzieli, że jeżeli jest coś nie tak, to jest nasza sprawka. Rogacz, tak jak powiedział, przeprosił Lily i pozornie wszystko znowu było w porządku. Śniadanie zawsze było naszą ulubioną porą dnia, no przynajmniej moją. Siedzieliśmy wspólnie razem, śmialiśmy się, opychaliśmy jedzeniem, to był jedyny moment w ciągu dnia, gdy zawsze byliśmy razem.
                Około dziewiątej wraz z komendą Jamesa wszyscy wstali od stołu. Drużyna Gryfonów od zawsze łączyła w sobie najlepszych uczniów. Zazwyczaj byli nie tylko zdolni, ale także niezwykle urodziwi, charyzmatyczni, inteligentni, przyciągali do siebie ludzi. Nic więc dziwnego, że razem z nami swoje śniadania pozostawiła spora grupa innych domowników.
- To ja idę do biblioteki. – oznajmiłem kiedy znaleźliśmy się w sali wejściowej.
- No co ty, Lunio! Nie wygłupiaj się! – oburzył się Łapa, a ja roześmiałem się.
- Zapomniałeś, że musze nadrobić prawie cały tydzień? – spytałem i bez słowa zacząłem wspinać się po schodach. Lubiłem szkolną bibliotekę, przywodziła mi na myśl wspomnienie gabinetu ojca. Zawsze był wypełniony książkami, aż po sam sufit i wypełniał go ten sam zapach co hogwardzką oazę spokoju i ostatniej nadziei przed egzaminami. Moim ulubionym miejscem był stolik w kącie tuż przy dziale ksiąg zakazanych. Było tam nad wyraz cicho i spokojnie, rzadko kiedy ktoś tam zaglądał. Usiadłem właśnie z książką od zaklęć i zatopiłem się w lekturze, która nie należała do najciekawszych. Nauka formułek i skutków ubocznych, była najnudniejszą częścią magii, jednak była niezbędna.
- Mogę się dosiąść? – usłyszałem nad głową miły głos. Spojrzałem do góry, stała przede mną ładna blondyneczka z kręconymi włosami, brązowymi oczami i zaróżowionymi policzkami. Trzymała w dłoniach grubą książkę, a przez ramie miała przewieszoną skurzaną torbę z godłem mojego domu. Była to Mary McDonald. Tak naprawdę poznałem ją w zeszłym roku, kiedy banda Ślizgonów postanowiła przetestować na niej Zaklęcie Niewybaczalne. Pamiętam wtedy, że włóczyliśmy się po zamku z Mapą Huncwotów i spostrzegliśmy pewne zamieszanie na błoniach. Mary była nam niezmiernie wdzięczna. Ja jej również, ponieważ od tamtego czasu zmieniła się nieodpoznania. Dawniejsza brzydula w okularach i kucykach różniła się z tą nową Mary, niczym piekło i niebo.
- Jasne, siadaj! – odpowiedziałem z uśmiechem i zrobiłem jej miejsce obok mnie. Usiadła na krześle, założyła nogę na nogę i zaczęła czytać. Starałem się wrócić do przerwanej czynności, ale obecność Mary strasznie mnie rozpraszała. Co chwile spoglądałem na nią, a gdy już odrywałem od niej wzrok, to czułem jak mi się przygląda. Nie wiedziałem czy rzeczywiście przyszła tam tylko się uczyć czy może przyszła tam po coś więcej. Mary westchnęła i wypięła pierś do przodu. Przekląłem w myślach, to była idealna chwila na szybką analizę sytuacji. Mary robiła to samo co Ann, tyle że o wiele, wiele, naprawdę wiele mniej nachalnie. Z jednej strony ładna blondynka, której odmawiałem na każdym kroku, z drugiej ładna blondynka, która na mnie jakoś podziałała. Obu chyba się podobałem, a z wyglądu one podobały się mnie. Ann była tylko ładna, a Mary… no cóż, mieliśmy bardzo podobne charaktery. Tak mi się wydawało. „A może warto byłoby zaryzykować?” – pomyślałem, ale kompletnie nie wiedziałem jak to zrobić. Zazwyczaj moje podrywy kończyły się tym, że dziewczyny stwierdzały, że jestem słodki i uroczy w swojej nieporadności. Nie chciałem być tak odbierany. Oparłem się o stół tak, żeby móc na nią patrzeć.
- Krępujesz mnie. – stwierdziła, rumieniąc się uroczo. Podobało mi się to i naprawdę podbudowało mnie to wszystko.
- I dobrze, ślicznie się czerwienisz. – zauważyłem, starając się mówić zmysłowym głosem. Mary odgarnęła włosy i spojrzała na mnie kusząco. Patrzyłem prosto w jej brązowe oczy, próbując ją jakoś sprowokować. Zacząłem się do niej zbliżać, by po chwili złożyć na jej ustach delikatny pocałunek. Nie odsunęła się! Pocałowałem ją namiętniej, a ona oddała pocałunek. Zarzuciła mi ręce na szyje, a ja nie przerywając przyjemności oplotłem ją ramionami. Przylgnęła do mnie i usiadła na moich kolanach okrakiem. Zanurzyła swoje dłonie w moich włosach, a ja zacząłem poznawać jej ciało kawałek po kawałku. Całowaliśmy się bez przerwy, tak że zaczęło brakować mi tchu. Podniosłem ją, przyciskając ją do siebie i posadziłem na parapecie, przy którym siedzieliśmy, tak, żeby jej twarz była na wysokości mojej.
- Nie wiedziałam, że jesteś taki porywczy. – wysapała i przygryzła delikatnie dolną wargę.
- Ty tak na mnie działasz. – powiedziałem i po raz kolejny wpiłem się w jej usta. Całowaliśmy się jeszcze długo i namiętnie. W końcu zmęczeni zaprzestaliśmy. Zaczęliśmy się doprowadzać do porządku, poprawiłem koszulę, która i tak była już wygnieciona, a Mary rozczesywała swoje długie włosy. Była cała czerwona i ciągle miała nierówny oddech, tak jak i ja. Dziewczyna bez słowa wzięła torbę i razem opuściliśmy bibliotekę, próbując ignorować pytające spojrzenie bibliotekarki. Przystanęliśmy przy zakręcie, nikogo nie było widać. – To było naprawdę miłe.
- Musimy to kiedyś powtórzyć, ale niech to będzie nasz mały sekret. – szepnęła i pocałowała mnie krótko w usta. Później sam wróciłem do dormitorium, położyłem się na łóżku myśląc o tym co przytrafiło mi się tego dnia. Nie wiem ile tak leżałem, ale wkrótce przyszli chłopacy.
- Jak ci minął poranek, Remi? – zagadnął mnie Black.
- Cudownie. – odpowiedziałem z uśmiechem.
__________________________________________
Przed Wami drugi rozdział, który jest udekorowany kilkoma gifami. Fajnie to wygląda! :) No cóż mam powiedzieć? Wkręciłem się i to całkowicie. Trzeci rozdział już się pisze, a ja mam mnóstwo planów na kolejne! Nie wiedziałem, że to tak gładko pójdzie. Myślałem, że będę musiał na bieżąco wymyślać co dalej, a tu proszę już większość fabuły mam zaplanowaną.  

3 komentarze:

  1. Cudownie. Naprawdę. Jestem bardzo ciekawa, jak dalej to rozwiniesz.
    Ten pocałunek był niesamowity. Szczęściara a tej Mary. Mogę tylko się domyślać reakcji Ann, gdy się o tym wszystkim dowie.
    Pozrawiam
    PS. Zapraszam do siebie [z-pamietnika-lupina.blogspot.com] na nowy rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no, no... Kurcze od razu tak z grubej rury! Lily i Rogacz są już razem? Rzadko się to zdarza. No i do tego to nieszczęśliwy związek! Wierzyć mi się nie chce!!! Podoba mi się relacja między Remusem, a Lily. No i ta sytuacja w bibliotece! Miodzio! Takie nieremusowate! Aż chcę więcej!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na nowy rozdział na z-pamietnika-lupina.blogspot.com
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń